Tatry Słowackie Informacje ogólne Opisy szlaków turystycznych Cicha Dolina Liptowska i jej otoczenie »Liptowski Koszar — Kasprowy Wierch (1987 m Widok z Kasprowego Wierchu(1987 m na Tatry Wysokie Kolor szlaku 2h 30 min.↑, 1h 45 min.↓ Czas przejścia brak Trudności techniczne brak Ekspozycja brak Ubezpieczenia Żółty szlak na Kasprowy Wierch (1987 m odchodzi z Cichej Doliny Liptowskiej za mostkiem na potoku Cicha Woda, w okolicach polany Liptowski Koszar. Pierwsza część trasy prowadzi łagodnie w górę wśród na przemian łąk, lasu i kosodrzewiny. Następnie szlak skręca ostro w lewo i stromym podejściem zakosami pnie się w stronę Beskidu (2012 m — szczytu tuż obok Kasprowego Wierchu. Niżej w wejściu towarzyszą nam uciążliwe kosodrzewiny. Za nami ładne widoki na Cichą Dolinę Liptowską. Na wysokości ok. 1900 m szlak ponownie ostro zakręca w lewo i spokojnie trawersując zbocze osiągamy Suchą Przełęcz (1950 m Stąd w kilka minut dochodzimy cały czas żółtym szlakiem na Kasprowy Wierch, a dokładniej do górnej stacji kolejki linowej. Wejście od polany Liptowski Koszar w Cichej Dolinie Liptowskiej zajmuje 2,5 godziny (1h 45 min.↓). Możliwości dalszej wędrówki: Brak (szlaki polskie) Kasprowy Wierch (1987 m — Myślenickie Turnie (1360 m — Kuźnice Kasprowy Wierch (1987 m — Schronisko "Murowaniec" na Hali Gąsienicowej Przełęcz pod Kondracką Kopą (1863 m — Goryczkowa Czuba (1913 m — Sucha Przełęcz (1950 m — Kasprowy Wierch (1987 m Kasprowy Wierch (1987 m — Liliowe (1952 m — Świnicka Przełęcz (2051 m — Świnica (2301 m — Zawrat (2158 m Dodaj komentarzKomentarze (0)
Kolejka linowa na Kasprowy Wierch w Tatrach, 15.03.2021 Foto: PAP/Grzegorz Momot. 15 marca 1936 roku oddana została do użytku kolej linowa na Kasprowy Wierch w Zakopanem. Zbudowano ją wSzlak wspaniały, nietrudny i widokowy. Ciekawe trasy wybierasz Pawle. Gratulacje, pozdrawiam :-) Na razie jest remis , ale jestem na dobrej drodze! Dla mnie zawsze łatwiej jest wejść niż schodzić, dlatego zdarzało mi się kilka razy zjechać z Kasprowego wracając z trasy, ale nigdy nie wjeżdżałam. Raz schodziłam zielonym szlakiem, ale szkoda czasu, jest beznadziejny. Ładne fotki. Fajnie, że chcesz zarazić najbliższych górską pasją - ciekawe czy Twoje dziewczyny połknęły bakcyla? To podziwiam kondycje , ja bylam pare razy na Kasprowym ale ...tylko kolejka 🙂
Autor: BetiKaOpracowano: 2012-09-30 21:37:33Trasa: Kasprowy Wierch Przełęcz pod Kopą Kondracką Kopa Kondracka Przełęcz Kondracka Kondracka Przełęcz Wyżnia Giewont Kondracka Przełęcz Wyżnia Przełęcz w Grzybowcu Polana Strążyska Roma Może to będzie mniej męczące niż podejście z Kuźnic? Zaczynając o ósmej z Kasprowego można na obiad zejść do schroniska na Polanie Strążyskiej. Proszę o komentarze oraz ew. uwagi ;-) Autor: ShelluOpracowano: 2014-07-05 21:43:24Trasa: Murowanica Nosal Nosalowa Przełęcz Kuźnice Przełęcz między Kopami Schronisko PTTK na Hali Gąsienicowej Czarny Staw Gąsienicowy Kościelec Przełęcz Karb Zielony Staw Gąsienicowy Dwoiśniak Kasprowy Wierch Przełęcz pod Kopą Kondracką Kopa Kondracka Przełęcz Kondracka Kondracka Przełęcz Wyżnia Giewont Kondracka Przełęcz Wyżnia Przełęcz w Grzybowcu Polana Strążyska Roma Z wycieczką (powrotem) w Tatry nosiłem się już od sporego czasu. Zawsze jednak brakowało decyzji. Bliżej z Katowic mam do Beskidu Śląskiego i tam najczęściej kierowały się moje kroki. Tym razem jednak powiedziałem, dość. Czas wrócić tam, gdzie jest najpiękniej. Po zaplanowaniu całej trasy udałem się w czwartek 26 czerwca do Zakopanego. Po krótkim spacerze i kwaterunku można było nabierać sił. Wieczorem mały rekonesans na dojście dość specyficzną trasą do szlaku zielonego, który miał być startem do przygody. Piątkową trasę zielonym szlakiem na Nosal rozpocząłem nie od samego początku, tylko dosłownie kawałeczek dalej. Zaczynałem bowiem z ulicy Jaszczurówka-Bory i ścieżką obok klasztoru Urszulanek dostałem się na zbocze góry pod las, skąd po przejściu nad wyciągami, ścieżką dotarłem właśnie do zielonego szlaku – dokładnie miejsca, gdzie zaczyna się strome podejście na Nosal. Na szlak wszedłem o godzinie i od tej pory zaczęła się moja 15-godzinna wędrówka po Tatrach. Rozważałem wcześniej ominięcie Nosala i przez Kuźnice spokojne dojście do Hali Gąsienicowej, ale stwierdziłem, że dobra rozgrzewka na początek się przyda. Mam jednak trochę to do siebie, że spory wysiłek w godzinach wczesnoporannych powoduje u mnie lekkie zawroty głowy, dlatego mimo że żwawym krokiem, to kilka razy po drodze przystanąłem. Podejście od razu dość konkretne, trzeba się nieco wysilić. Piękna pogoda zachęcała do chodzenia. Na razie żywej duszy nie spotkałem, poza jednym człowiekiem schodzącym z Nosala, gdzieś w środku drogi. Drewniane i kamienne schodki powodują, że trzeba wysoko unosić nogi przy kolejnych krokach. Myślę, że ta góra jest idealna do treningów siłowych nóg. Wysiłek jest nie za długi, ale intensywny. Co jakiś czas patrząc w bok odsłaniała mi się panorama Tatr, coraz to wyższe partie. Po drodze kilka urwisk, niby niewysoka góra, ale lepiej do niektórych krawędzi się nie zbliżać. Ładne „rzeźbione” można powiedzieć skały, jedna z nich (jak wyczytałem) przypomina psa i rzeczywiście tak jest. Wejście na szczyt nie zajmuje mi „ustawowych” (czyli z drogowskazu) 55 minut, a zaledwie 35, mimo wspomnianych krótkich postojów. Ze szczytu rozpościera się piękna panorama na niektóre... dalsze cele mojej podróży. Co prawda Orla Perć tym razem celem nie była, ale jej fragmenty również świetnie było widać tego poranka widać. Po jakichś 10 minutach spędzonych na szczycie udałem się w dalszą drogę. Kontynuowałem trasę zielonym szlakiem w kierunku Nosalowej Przełęczy, a za nią aż do skrzyżowania z niebieskim szlakiem z Kuźnic. Ta droga przebiegła bardzo szybko, na odpoczynku po wejściu na Nosal. Gdy dotarłem do niebieskiego szklaku skierowałem się w stronę Hali Gąsienicowej. Tam też zobaczyłem pierwszych turystów podążających w tę samą stronę. Z czasem było ich coraz więcej. Podczas całej drogi można było zobaczyć różne tempo wchodzących osób, zależne pewnie zarówno od wieku, kondycji jak i... posiadania plecaka lub nie. Ja szedłem swoim równym tempem i trochę osób wyprzedziłem, ale też i kilka osób wyprzedziło mnie. Czasem mam wrażenie, że niektórzy w górach są na wyścigach. Owszem – dobrze jest mieć dobrą formę, ale nie o to, by wyprzedzać przecież chodzi. Droga jak wiadomo jest pod górę przez sporą część no i po kamieniach. Może nie są one jakoś uciążliwe, ale jednak trzeba patrzeć pod nogi. Najpierw las, potem droga przez Skupinów Upłaz, w końcu jesteśmy na Przełęczy Między Kopami, z których w każdą stronę roztaczają się piękne widoki, widać między innymi Giewont z bardzo nietypowej perspektywy, można też przyjrzeć się z daleka Kasprowemu. Wkrótce rozpoczyna się zejście na Halę Gąsienicową i tutaj odsłania się Orla Perć, a także Kościelec, który miał być jednym z kolejnych etapów wycieczki. Sama Hala również piękna, cudowna przyroda i – mimo sporej ilości turystów – poczucie spokoju. W schronisku Murowaniec zrobiłem sobie dłuższą – około 40-minutową przerwę – na bardziej obfite śniadanie niż to, które zjadłem przed wyjściem. Co prawda za trzy parówki i trzy kromki chleba trzeba zapłacić 15 złotych, ale nie ma sensu poskąpić kilku złotych, a potem umierać z głodu. Tak więc właściwy posiłek właśnie przyjąłem tam. Większość ludzi siedziała na zewnątrz, w środku było raptem kilkanaście osób. Po zjedzeniu jeszcze rzut oka na monitor z warunkami panującymi w kilku miejscach w Tatrach (z którejś ze stron internetowych). Patrzę – Kasprowy OK, można iść dalej. Z Murowańca udałem się nad Czarny Staw Gąsienicowy. Droga przebiegła szybko i sprawnie po kamiennych płytach. Oczom moim ukazywał się coraz bardziej Kościelec i... coraz bardziej mnie przerażał. Niewielka, ale wysoka, pionowa góra, która z tej perspektywy wydaje się bardzo trudna do wejścia. Zacząłem rozważać, na ile na wyższych partiach warunki mogą utrudniać wejście. Kościelec ma 2155 metrów a na jego zboczu można było widzieć duży płat śniegu. Nie znając do końca drogi wejścia na szczyt, obawiałem się, że właśnie w okolicach tego śniegu może znajdować się trasa szlaku. Widoki nad Czarnym Stawem przepiękne, okolice Zawratu i dalej Orlej Perci, no i właśnie Kościelec na pierwszym planie. Na Przełęcz Karb i tak miałem iść, więc jeszcze część drogi bez dyskusji była przede mną, ciągle miałem natomiast wątpliwości, czy udać się dalej czarnym szlakiem na szczyt, czy od razu odbić w kierunku Kasprowego. Zyskałbym na tym 2 godziny, ale przecież nie o czas tu chodzi. Droga na Karb w większości po sporych kamieniach, mocno pod górę – trzeba przyznać, że adrenalina niwelowała ubytek sił (albo raczej wzmagała te siły). Dodatkowo widok z góry na Czarny Staw i odbijające się w nim góry jest wspaniały. Doszedłszy na Mały Kościelec spotkałem turystę w mocno średnim wieku (pod sześćdziesiątkę) widać, że zaprawionego w górskich bojach. Spytałem, czy był na szczycie, odpowiedział, że teraz już by nie dał rady (głównie zejść, bo wejść jeszcze tak). Natomiast opowiedział, że był kilka razy w przeszłości. Gdy ja powiedziałem mu o swoich wątpliwościach, powiedział jedno zdanie - „ta góra to straszna franca, ale jak pan nie pójdzie, będzie pan żałował do końca życia”. To zdanie mnie przekonało i zapadła decyzja – idę. Oczywiście z rozsądkiem w głowie, że gdy gdzieś tam będzie za dużo wody na podejściach, skały i kamienie będą śliskie, nastąpi natychmiastowy odwrót. A cała góra można powiedzieć mocno „lśniła” w promieniach słonecznych, co sugerowało, że tej wilgoci jest tam sporo. Po chwili dotarłem do Przełęczy Karb i chwilę odpocząłem, aby nabrać sił. Na nieszczęście trafiłem na coś, czego bardzo nie lubię. Grupka młodych ludzi również tam odpoczywała i miała „super” temat. Rozmawiali o wypadkach w górach, o upadkach w przepaść i śmierci oraz roztrząsali dylematy związane ze śmiercią wspinaczy, alpinistów itd. w górach, o ich odpowiedzialności za rodziny... Temat zawsze ważny, ale przyznam, że będąc w górach takie gadki można sobie darować, bo tylko mogą obniżyć morale samych siebie i wszystkich dookoła. Owszem, odpowiedzialność jest bardzo ważna, ale tego typu dylematy niech pozostaną przed wyprawą – niech będą kwestią wyboru czy idę w góry czy nie. A jeśli zdecydowałem się iść, to po prostu należy to robić odpowiedzialnie, właśnie choćby z myślą o rodzinie, czyli nie porywać na rzeczy, które przerastają możliwości w danym momencie. Takie rozmowy, jakie usłyszałem, miały w sobie dużo z defetyzmu... Nie zważając jednak na to, po zapoznaniu się z ostrzeżeniem o „bardzo trudnym szlaku” rozpocząłem wędrówkę na Kościelec. Góra jest dość stroma, jednak dzięki zakosom nie odczuwa się tego tak bardzo. Podejście po kamieniach wymagało wysiłku, a od pewnego momentu trzeba było zacząć sobie pomagać rękami. Na górę próbowały się dostać także dziewczyny. W jednym miejscu, gdzie trzeba było już ewidentnie się wspiąć jedna z nich zapytała mnie, gdy już byłem na górze, czy dalej jest szlak. Odpowiedziałem, że tak, ale później już jej nie widziałem, co świadczyło o tym, że zrezygnowała. Elementów wspinaczkowych było kilka, podobnie jak sporych płaskich skał, po których też umiejętnie trzeba było jakoś przedostać się do góry. Mimo wszystko jednak wydaje się, że człowiek ze średnią kondycją i siłą oraz ogólnym rozgarnięciem (czyli umiejętnością skupienia się i odpowiedzialnością) powinien tę trasę przejść bez problemu. Przyznam, że miałem sporo szczęścia, że gdy wchodziłem do góry, było bardzo mało ludzi na trasie, a potem na szczycie, bo później schodząc była ich cała masa i minąłem pewnie z 20-30 osób. Ostatnie podejście również wymagało użycia rąk, ale za chwilę można było już znaleźć się na szczycie. Miejsce, z którego widać wszystkie stawy Gąsienicowe. Piękny widok na Świnicę i Orlą Perć. Widać Giewont i Kasprowy, czyli dalsze cele wędrówki. Widać schronisko w Murowańcu. Ilość śniegu na zboczach Tatr Wysokich widocznych z tej strony sugerowała, że z wyprawą na Orlą Perć na razie lepiej się wstrzymać (znaczy poczekać do lipca/sierpnia). Prawdopodobnie w „paru” miejscach pokrywa śnieżna byłaby mocno niebezpieczna, więc nie ma co porywać się z motyką na... śnieg. Ale za jakiś czas jak najbardziej. Porozmawiałem z osobami, które były na szczycie, odsłuchałem utworu „Zawrat” z filmu „Prowokator” (muzyka Michała Lorenca z tego filmu, kręconego w dużej mierze właśnie w Tatrach, idealnie pasuje). Co prawda w albumie jest także utwór „Kościelec”, ale on na ten moment jakoś nie był na topie w mojej głowie. Po odpoczynku i posileniu się ciastkami udałem się w drogę powrotną. Tu było nieco trudniej niż na wejściu, z wiadomego względu, czyli konieczności stawiania nóg i szukania punktu oparcia pod (za) sobą, czyli nie w pełni zasięgu wzroku. Dlatego wysiłek był nieco większy. Natomiast poza elementami wspinaczkowymi zejście też jest nieco zdradliwe, bo niektóre mniejsze kamienie mogą lekko wyślizgiwać się spod stóp i przyznam, że raz w niegroźnym miejscu wylądowałem na tyłku, mimo zachowywania sporej koncentracji. Tak jak pisałem, mijałem wiele osób i tylko się cieszyłem, że pojawiły się dopiero teraz. Po niedługim czasie znalazłem się ponownie na Przełęczy Karb. Gdy spojrzałem jeszcze raz za siebie, aby ujrzeć Kościelec z tą wchodzącą zygzakiem masą ludzi, miałem takie trochę skojarzenie z Wieżą Babel. Sam natomiast po chwili przerwy i rozmowie z napotkanymi na przełęczy osobami udałem się dalej. Teraz czas było dostać się na Kasprowy – najpierw drogą do Zielonego Stawu, potem skręcając żółtym szlakiem na wysokości Dwoiśniaka. Droga spokojna, trochę w dół i trochę po równi. Jako, że było już po miałem za sobą ponad 6 godzin drogi. Fizycznego zmęczenia nie odczuwałem w ogóle, natomiast idąc cały czas nie pod górę, trochę mnie zaczęło nużyć. Droga po kamieniach była łatwa, gdzieniegdzie zalegały małe płaty śniegu, za to dużo więcej było ich na zboczu Świnicy i okolic. Co ciekawe jedna kobieta, która również była na Kościelcu i umawiała się z koleżanką będącą na Kasprowym, wybrała drogę „w lewo” na wysokości Zielonego Stawu, czyli czarnym szlakiem na Świnicką Przełęcz. Było tam sporo śniegu, tak więc ja się na to nie zdecydowałem. Przejście obok Zielonego Stawu Gąsienicowego – wzdłuż wybrzeża – jest bardzo klimatyczne. Po minięciu kilku stawów i stawików doszedłem do kolejki krzesełkowej (nieczynnej) i do wspomnianego żółtego szlaku. Szczyt Kasprowego wraz ze stacją nie wydawał się jakiś specjalnie odległy. W uszach dźwięczały mi jednak słowa jednego z turystów na Kościelcu, który pokazując świetnie widoczną z góry całą drogę na Kasprowy, że ona tylko wydaje się taka „w miarę łagodna”, a w rzeczywistości daje w kość... Przyznam, że to podejście było dla mnie najtrudniejsze podczas całego dnia. Niby na drogowskazie było napisane 50', ale ja szedłem 1h15'. Ciągle pod górę, może nie bardzo stromo (bardziej strome podejścia mamy choćby na taki Stożek czy Czantorię), ale jednak pod sporym kątem. Tutaj ta trasa plus już ponad 7 godzin marszu mimo powolnego, choć równego tempa, dawały znać o sobie. Najgorsze w takich sytuacjach jest to, że szczyt nie wydaje się przybliżać, co lekko frustruje. Po jakimś czasie co kilkadziesiąt kroków zacząłem przystawać na kilkadziesiąt sekund. Sporo ludzi schodziło ze szczytu. Ja wszedłem na niego w końcu przed Szczerze mówiąc byłem dość głodny i liczyłem, że coś na górze uda się zjeść. Wcześniej szukałem w internecie informacji na temat gastronomii na Kasprowym, ale nie dotarłem do informacji o godzinach otwarcia, względnie zawieszenia okresowego działalności na czas remontu kolejki. Za szybą widziałem produkty, ale było zamknięte. Srogo się więc zawiodłem, na szczęście miałem jeszcze trochę jedzenia, ale takiego raczej niekonkretnego typu batoniki itd. - w plecaku. Kilkanaście osób, które były na szczycie siedziały przy budynku, ja poszedłem posiedzieć na to podwyższenie, gdzie są kamienie i można bardziej podziwiać widoki. Po posileniu się i dwudziestokilkuminutowym odpoczynku ruszyłem dalej. Tym razem celem był Giewont, a po drodze Kopa Kondracka, do której miałem dwie godziny drogi. Trasę w drugą stronę, najpierw przez Czerwone Wierchy, a potem aż do Kasprowego pokonałem 13 lat temu jeszcze będą w liceum. Teraz więc odcinek do Kopy Kondrackiej miałem okazję przejść w drugą stronę i była to pewnego rodzaju wycieczka sentymentalna. Droga jak wiadomo jest raczej spokojna, ale trzeba uważać idąc zboczem, bo ścieżka nie jest zbyt szeroka i w razie upadku można lekko się zsunąć... To tak łagodnie mówiąc. Tu jednak nastąpił dla mnie powrót do pełni sił i spokojnie mogłem iść dalej pokonując zejścia i wejścia, które jednak były dość łagodne. Po półtorej godziny dotarłem do Przełęczy pod Kopą Kondracką i szczerze mówiąc zbliżając się od kilkudziesięciu minut nie do końca byłem pewien czy góra bardziej odległa (Małołączniak) nie będzie moim pośrednim celem. Na szczęście nie. Podejście na Kopę Kondracką było też dość ostre, ale raczej krótkotrwałe. Mam taki swój sposób, który trochę zapobiega frustracji związanej z subiektywnym poczuciem braku zbliżania się do szczytu w odpowiednim tempie. Po prostu nie patrzeć cały czas na cel, tylko pod nogi i na najbliższe kilka metrów. W ten sposób robię jakieś 150 kroków, przystaję na chwilę, odpoczywam i wtedy mogę spojrzeć dalej – tak, wtedy ma się poczucie, że kawałek się przeszło. Mimo to na Kopę wszedłem bez problemu. Tam chwila odpoczynku po dwugodzinnej drodze, tradycyjnie kilka fotek i już czas na Giewont, który był teraz już na wyciągnięcie ręki. Trzeba powiedzieć, że idąc na odcinku Kasprowy Wierch – Kopa Kondracka, obracając się cały czas za siebie i obserwując Kasprowy z coraz dalszej odległości – robi bardzo ciekawe wrażenie – stacja na szczycie wygląda bardzo efektownie. Na drogowskazie do Giewontu z Kopy Kondrackiej jest godzina. Było już po 18, więc musiałem sobie dokładnie przemyśleć, jak to czasowo będzie wyglądało, żeby nie dopadł mnie zmierzch. Zakładałem, że ostatnie pół godziny drogi mógłbym pokonać już praktycznie po zmroku, gdyż wiedziałem, że odcinek z Polany Strążyska do końca szlaku jest szeroką ścieżką. Trzeba było jednak tak obliczyć czas, żeby do tej drogi zdążyć jeszcze za dobrej widoczności. Z tego powodu zacząłem rozważać, czy nie odpuścić wejścia na Giewont. Jednak ja, jak to ja, nie odpuściłem. Więcej niż przeciętna czasu zajęło mi dojście do Kondrackiej Przełęczy, a to z powodu kozic górskich, które na kilka minut zagrodziły mi drogę. Pierwsze już widziałem przy wejściu na Kasprowy, teraz kolejne pojawiły się centralnie na ścieżce. Nie były płochliwe, ale musiałem poczekać, aż same zejdą z drogi. W końcu dotarłem do przełęczy, gdzie spotkałem dwójkę turystów, którzy zeszli z Giewontu. Po krótkiej rozmowie udałem się w kierunku łańcuchów. Na rozwidleniu pomiędzy szlakiem zejściowym i wejściowym spotkałem ostatnie osoby na swojej drodze tego dnia. Były to dwie dziewczyny, które powiedziały, że na szczycie nie ma już nikogo. Pamiętając wejście na Giewont z wycieczki szkolnej, wiedziałem, że trudno nie będzie. Po kilkunastu minutach byłem już na górze. Piękne widoki już nie tylko na Tatry, ale także na Zakopane, Gubałówkę. To była godzina więc mogłem podziwiać widoki o zachodzie słońca. Niestety z powodu upływającego czasu nie mogłem zabawić tam na dłużej, więc na szczycie byłem niecałe dziesięć minut, ale co się napatrzyłem to moje. Ogólnie w drodze na i z Giewontu napotykamy bardzo zdradliwe śliskie, „wypolerowane” kamienie. Naprawdę trzeba uważać, żeby nie zaliczyć upadku. Dlatego generalnie łańcuchy przy takim wejściu konieczne by nie były, właśnie gdyby nie te kamienie. Zejście odbyło się spokojnie i ok. ruszyłem czerwonym szlakiem. Giewont ma to do siebie, że żeby na niego wejść od strony Zakopanego, trzeba go najpierw obejść. Mimo że nie jest to wysoki szczyt w kontekście innych w Tatrach, to jednak cała góra jest dla mnie jedną z najbardziej monumentalnych. Z Zakopanego widać ją w całości, a także gdy patrzy się z dołu na podejście – również można takie wrażenie odnieść. Udałem się więc w drogę powrotną. Czerwony szlak na zejściu jest trudny w tym sensie, że wymaga stałej koncentracji, gdyż nie tylko kamienie, ale także ziemia jest po prostu śliska. Wymaga to dość dużo wysiłku, a sama droga po tylu godzinach marszu jest dość żmudna. Rekompensowały to widoki o zachodzie słońca, co prawda Tatry Wysokie były już zasłonięte, ale pejzaże w kierunku Dolin Kościeliskiej, Chochołowskiej, a także wielu wielu dziesiątek kilometrów dalej – zapierały dech w piersiach. Na kontemplację jednak czasu już za bardzo nie miałem i tak schodziłem, schodziłem... Bardzo ciekawy moment to „Szczerbinka”, po której trzeba się trochę wspiąć. To urozmaicenie w czasie monotonnej drogi było jak zbawienie, nawet jeśli było „pod górę”. Niedługo za nią w końcu zaczął się las, czyli zapowiedź, że meta jest coraz bliżej. Ciągle co prawda były dość śliskie kamienie po drodze, ale było ich już trochę mniej. Do lasu wchodziłem, gdy zmierzchało, ale widoczność była jeszcze dobra. W końcu dotarłem do Przełęczy w Grzybowcu, gdzie do czerwonego szlaku dołączył czarny, prowadzący z Doliny Chochołowskiej. Teraz tylko miałem przed sobą kilkadziesiąt minut Grzybowiecką Doliną aż do Polany Strążyska. Droga przebiegła w spokojnym, równym tempie, ale mimo że wszystko w lesie, trzeba uważać, aby się nie pośliznąć, gdyż coraz większa liczba wilgoci ze strumyków i potoków sprawiała, że koncentracja musi być zachowana. W końcu dotarłem do Polany Strążyska, gdzie napotkałem przewidywaną szeroką ścieżkę. Było już prawie całkiem ciemno, ale to już nie miało większego znaczenia, bo kontury drogi było dobrze widać. Przede mną miało być jeszcze 35 minut drogi. Przyznam, że niespecjalnie chciało mi się już, aby droga ta się dłużyła, więc jakąś jedną trzecią po prostu... przebiegłem żwawym truchtem. Aż dziwne, że po tylu godzinach marszu bez problemu mogłem jeszcze podjąć się biegu – choć to chyba jednak przez większą część dnia pracowały inne partie mięśni. Tak więc po niecałych 30 minutach moim oczom ukazały się bardzo wyraźne światła. Ulica Strążyska (na której miałem nocleg) była już przede mną. Ostatnie kilkadziesiąt metrów i znalazłem się ma mecie szlaku. Do pensjonatu miałem jeszcze jakiś kilometr po asfalcie. Na szlak wszedłem o godzinie 7 rano, skończyłem o 22, czyli miałem za sobą 15 godzin drogi i jakieś 30 kilometrów. W jej trakcie zaliczyłem kilka postojów, pół godziny w Murowańcu, pół godziny na Kościelcu i Kasprowym. Do tego pomniejsze dziesięcio- lub kilkuminutowe na Nosalu, nad Czarnym Stawem, na Kopie Kondrackiej i na Giewoncie. Dodatkowo chwile postoju na zdjęcia czy w wyniku zmęczenia w drodze na Kasprowy. W góry nie chodziłem od lat, poza sporymi trasami w Beskidzie Śląskim rok i dwa lata temu. Teraz jednak zaprawa w postaci trasy Zawoja – Korbielów (przez Babią Górę), Wisła – Stożek – Czantoria – Ustroń, Korbielów – Milówka (przez Pilsko) i w końcu wycieczka na Skrzyczne, dały wystarczająco kondycji, aby wybrać się w całodniową wycieczkę w Tatry. Pogoda przez cały dzień była wspaniała, słonecznie, bez deszczu, ale też nie upalnie. Całość spowodowała, że apetyt na górskie wyprawy się zaostrzył i już myślę powoli, co dalej. Niech stopnieją śniegi na niektórych szlakach, a wtedy będziemy zdobywać kolejne góry. Michał MurzynW niedzielę 15 marca 1936 r. ruszyła kolejka na Kasprowy Wierch, czyli pierwsza w Polsce kolej linowa. Inwestycję zrealizowano w wyjątkowo trudnym terenie, ekstremalnych warunkach, mimo protestów przedstawicieli ochrony przyrody i w rekordowo szybkim tempie — 6 i pół miesiąca. Kolej linowa na Kasprowy Wierch to jedyna w Polsce Kościelec przez wielu uważany jest za najpiękniejszy szczyt w Polskich Tatrach. Przyczynia się do tego zapewne jego charakterystyczna, spiczasta sylwetka, która najokazalej prezentuje się z rejonu Hali Gąsienicowej. Początkującym wędrowcom zdaje się, iż Polski Matterhorn (bo tak też Kościelec bywa nazywany) jest nie do zdobycia, a w rzeczywistości prowadzi nań wcale nie taka wymagająca ścieżka. Choć muszę zaznaczyć, że są skrajne opinie jeżeli chodzi o trudność tego szlaku, dla jednych jest on całkowicie łatwy, dla innych problematyczny. Należę do pierwszej grupy i wnioskuję, że kłopoty na szlaku mogą wynikać z całkowitego braku sztucznych ułatwień. Ot taka ścieżka, z serii „radź pan sobie w skałach sam”. Do Przełęczy Karb nie przysparza żadnych trudności, totalny lajcik i świetna opcja dla raczkujących Tatromaniaków. Natomiast w drodze na sam wierzchołek są dwa (no może trzy) problematyczne miejsca. Dla wprawniejszych turystów są łatwe do przejścia, dla początkujących już nie tak banalne, o czym świadczą korki, zatory i inne zatwardzenia na szlaku. Wejścia idą jeszcze w miarę sprawnie, ale heca zaczyna się przy schodzeniu, kiedy to nijak nie można przytrzymać się nieistniejącego przecież łańcucha. 😉 Pewnie dla wielu takie żelastwo byłoby znaczącą podporą psychiczną i sporym ułatwieniem, jednak szlak pozostaje w stanie surowym. Moim zdaniem przy dobrych warunkach jest w miarę łatwo, lecz przy mokrej skale czy oblodzeniach trudności znacznie wzrastają, o czym miałam okazję się przekonać jesienią. A więc czy Kościelec to szlak dla początkujących? Moim zdaniem jak najbardziej tak, jeśli ten początkujący „zaliczył” wcześniej, dajmy na to, Giewont (dla wielu pierwszy tatrzański szczyt), Szpiglasowy Wierch od strony Doliny Pięciu Stawów i choćby jaskinie w Dolinie Kościeliskiej (Smocza Jama i Raptawicka), które przecież dają niezłe obycie w skałach tatrzańskim nowicjuszom. Za to sam Kościelec to dobra wprawka przed bardziej wymagającymi wycieczkami na Świnicę lub Rysy. A że przy okazji będzie sposobność do podziwiania widoków na Dolinę Gąsienicową oraz turnie w jej najbliższym otoczeniu, to szczegół. 😉 Panorama może nie jest najrozleglejsza w Tatrach, gdyż Kościelec otoczony jest przez wyższe szczyty, ale świetnie widać Stawy Gąsienicowe, grań Orlej Perci, Świnicę i Tatry Zachodnie. ZAKOPANE – KUŹNICE – HALA GĄSIENICOWA – CZARNY STAW GĄSIENICOWY– PRZEŁĘCZ KARB – KOŚCIELEC – PRZEŁĘCZ KARB – ZIELONY STAW GĄSIENICOWY – HALA GĄSIENICOWA – KUŹNICE – ZAKOPANE Profil trasy 7 h – średni czas przejścia bez odpoczynków szlak średnio trudny – umiarkowane trudności skalne występują dopiero powyżej Przełęczy Karb, ocena trudności dotyczy warunków optymalnych relacja z jesiennego wejścia, kiedy to na szczycie byłam zupełnie sama: Kościelec na własność KUŹNICE – BOCZAŃ – PRZEŁĘCZ MIĘDZY KOPAMI – HALA GĄSIENICOWA – CZARNY STAW szlak niebieski 2 h 20 min Tu rozpisywać się nie będę, szlak jest prosty, znany i opisany przeze mnie, więc jeśli kogoś interesują szczegóły trasy, to zapraszam tutaj. Tylko dopowiem, że zdecydowanie wolę podchodzić na Przełęcz Między Kopami wariantem niebieskim, czyli przez Boczań – mniej boleśnie, bo łagodniej. Schodzić zasadniczo też wolę przez Boczań, ale regularnie przerzucam się na szlak żółty, dla urozmaicenia i uroczej Jaworzynki. Szlak nad Czarny Staw Gąsienicowy. W tle Żółta Turnia, Wierch pod Fajki i Granaty. Kościelec Czarny Staw Gąsienicowy CZARNY STAW – PRZEŁĘCZ KARB szlak czarny 45 min Od stawu kierujemy się na prawo. Wygodna ścieżka ułożona z głazów pnie się zakosami zboczem Małego Kościelca. Jest ona bezpieczna, prowadzi w pewnej odległości od ekspozycji, dając komfort i luz. Towarzyszą nam sympatyczne widoki na Czarny Staw, Kozią Dolinkę otoczoną granią Orlej Perci i Kościelec w strzelistym wydaniu. I byłoby całkiem pięknie, gdyby nie drobny szczegół: im wyżej, tym szlak nabiera charakteru, staje się bardziej stromy, uciążliwy, zmuszając człowieka do sapania (muszę popracować nad kondycją). 😉 Szlak na Przełęcz Karb, oczywiście z widokami na Kościelec, który z tej perspektywy zdaje się być trudny i nieprzyjazny Grań Kościelca, placek w dole to Hala Gąsienicowa Na szczęście podejście nie trwa długo i w końcu osiągamy grań Małego Kościelca (1863 m), a dalej, jak to na grani bywa, jest wąsko, ciekawie, widokowo i aż żal, że tak króko. Następnie ścieżka nieznaczne się obniża osiągając Przełęcz Karb (1853 m). Kościelec i Świnica z grani Małego Kościelca Grań Małego Kościelca. Z lewej widać wgłębienie Przełęczy Karb, z prawej lśni Długi Staw. Dwoisty Staw i grań Małego Kościelca Żółta Turnia ponad Czarnym Stawem Gąsienicowym Z płytkiej przełęczy, oddzielającej Mały Kościelec od Kościelca, pięknie prezentują się widoki na Dolinę Zieloną Gąsiennicową z licznymi stawami oraz na Kasprowy Wierch i Giewont. Przełęcz Karb Widok z Karbu na stronę Zielonej Doliny Gąsienicowej PRZEŁĘCZ KARB – KOŚCIELEC szlak czarny 50 min Szlak na szczyt prowadzi licznymi zakosami, dzięki czemu jest on w miarę łagodny, mimo że z dołu zdaje się być straszliwie stromy. W rzeczywistości północna ściana Kościelca nachylona jest tylko pod kątem 30 stopni, co znakomicie widać od strony Zielonej Doliny Gąsienicowej. Idąc ku ciągle zwężającej się górze, należy pamiętać, żeby nie schodzić ze szlaku, gdyż kluczy on po płycie Kościelca, kilka razy zbliżając się do krawędzi. A boczne krawędzie, jak mogliście zaobserwować podchodząc na Karb czarną ścieżką, podcięte są przepaściami. Początek szlaku jest łatwiutki. Po lewej widać potężne zerwy Kościelca Skalny garb I to samo miejsce z dalszej ogległości. Po lewej (u góry) Przełęcz Karb. Po kilku minutach przechodzimy przez garb skalny i wkróce docieramy pod stromą rynnę, przy której często robi się korek. Pokonujemy ją bez żelaznych ułatwień, ale nie ma z tym większych problemów, bo rynna jest dobrze urzeźbiona. Natomiast wielu mniej wprawionych w bojach turystów ma obawy przy schodzeniu, boi się, waha i stąd biorą się zatory. Najbezpieczniej jest schodzić twarzą do skały, stosować patent trzech stabilnych punktów podparcia, po prostu uważnie stawiać stopy i mocno chwytać się skały, a pójdzie gładko i sprawnie. 🙂 Skalny próg Rynna przy schodzeniu może sprawić małe kłopoty Grań Kościelca dzieli Dolinę Gąsienicową na Zieloną i Czarną. Nieco wyżej dochodzimy do miejsca, w którym musimy przejść w poprzek gładkiej płyty. Pomocny jest kilkucentymetrowy uskok, który staje się podparciem dla nóg, choć przy oblodzeniach pewnie robi się tu „szalenie intrygująco”. Ukośną płytę pokonujemy wzdłuż pęknięć Kolejne zakosy szlaku prowadzą do stromych płyt, tuż pod szczytem. Mimo niewielu występów skalnych wejście nie przysparza problemów, ale zejście już tak. I tutaj polecam technikę „duposchodzenia”, za którą już mnie skarcono i próbowano uświadomomić, że jest fajna dopóki nie zleci się na mordę, ale na takich płytach moim zdaniem sprawdza się idealnie. Przynajmniej ja czułam się tam stabilnie na własnym kuperku, zeszłam sprawnie i bezproblemowo, więc jeśli nie macie pomysłu na pokonanie tych płyt, to po prostu usiądźcie i podpierając się rękami schodźcie po skale do kolejnych występów skalnych. Skałami do góry… Wszystkie cztery łapy będą niezbędne 😉 Ostatnie metry podejścia… … i stajemy na wierzchołku Kościelca, podziwiając jedynie sąsiedni Zadni Kościelec 😉 U góry bywa wąsko i lufiasto:P Kościelec W końcu po mozolnej wspinaczce osiągamy zbudowany z granitowych płyt oraz głazów wierzchołek Kościelca (2155 m), który wznosi się około 533 metry nad taflą Czarnego Stawu. Grań Kościelców odchodzi od Zawratowej Turni w kierunku północnym (Zakopanego), dzieląc Dolinę Gąsienicową na Czarną i Zieloną. Co ciekawe, Kościelec jest jedynym szczytem w otoczeniu Gąsienicowej, z ktorego widać wszystkie stawy w dolinie. Nazwa może pochodzić od podobieństwa do strzelistej wieży kościoła. Prawdopodobnie jako pierwsi szczyt zdobyli: F. Berdau i A. Hoborski (1854 r.), choć w tej kwestii nie ma jednoznacznych ustaleń. W 1908 roku M. Karłowicz i R. Kordys dokonali pierwszego wejścia zimowego. Na szczęście kiedyś trafiła mi się idealna pogoda, więc mogę pokazać Wam widoczki na Granaty Grań Orlej Perci Grań Świnicy W kierunku Tatr Zachodnich… Na poniższym filmiku możecie sobie zobaczyć jak mały chłopiec zdobywa Kościelec. Dobrze widać trudniejsze fragmenty, choć w niektórych kadrach zieje przepaść, której na szlaku tak bardzo się nie odczuwa – chyba, że macie lęk przestrzeni jak Bolesław Prus, który wymiękł już na Karczmisku, no ale w takim wypadku byście nawet na Karb się nie wdrapali. 😉 KOŚCIELEC – PRZEŁĘCZ KARB szlak czarny 40 min Tu alternatywy nie ma, więc trzeba wrócić tą samą drogą na Przełęcz Karb. Płyty podczas zejścia wymuszają alternatywne techniki zejścia, np. „duposchodzenie” 😉 Mokra skała znacznie uprzykrza schodzenie, jeśli nie czujecie się jeszcze pewnie w skalnym terenie, to wybierzcie się na Kościelec przy pewnej pogodzie. Do Karbu pozostał łatwy odcinek. Widać też niebiesko znakowany szlak, którym będziemy schodzić z przełęczy. PRZEŁĘCZ KARB – ZIELONY STAW GĄSIENICOWY – HALA GĄSIENICOWA szlak niebieski, czarny 1h Z przełęczy schodzimy zboczem Kościelca. Ścieżka wyłożona jest wygodnymi kamiennymi stopniami, poprowadzi licznymi zakosami, przez co jest łagodna i naprawdę przyjemna. Zejście z Karbu na stronę Zielonej Doliny Gąsienicowej Kościelec i Świnica widziene tuż pod Karbem Nieco bardziej stromy odcinek ścieżki pokonuje skalny próg zamykający nieckę, w której leży Długi Staw (1783 m). Następnie szlak znów bardzo łagodnie obniża się wśród kęp kosówek. No i z tej części doliny doskonale widać łagodne oblicze Kościelca, które nijak nie przypomina strzelistej turni działającej na wyobraźnię turystów. Mijamy Czerwone Stawki po lewej, Staw Kurtkowiec po prawej i wkrótce dochodzimy do rozwidlenia z czarnym szlakiem, a w zasadzie do miejsca w którym nasz dotychczasowy (niebieski) szlak kończy swój bieg. Idziemy w prawo, w kierunki Hali Gąsienicowej i już po kilku minutach docieramy nad brzeg Zielonego Stawu Gąsienicowego (1672 m). Miejsce jest bardzo urokliwe, a dużym plusem jest stosunkowo (w porównianiu do Czarnego Stawu) mała liczba turystów. Zielony Staw Gąsienicowy Świnica i Pośrednia Turnia znad Zielonego Stawu Dalej szlak przechodzi obok kolejnych stawów doliny (Litworowego, Troiśniaka) i doprowadza nas do węzła szlaków przy dolnej stacji wyciągu narciarskiego. Ścieżka żółta wiedzie na Kasprowy, zielona na przełęcz Liliowe, my dalej za znakami czarnymi idziemy jeszcze kilka minut wygodnym chodnikiem aż do schroniska Murowaniec. Szlak w Zielonej Dolinie Gąsienicowej HALA GĄSIENICOWA – PRZEŁĘCZ MIĘDZY KOPAMI – DOLINA JAWORZYNKI – KUŹNICE szlak niebieski, żółty 1 h 30 min Skoro na Karczmisko wdrapaliśmy się przez Boczań, to dla odmiany zejdźmy Jaworzynką, opis tutaj. PRAKTYCZNE RADY * Bus z Zakopanego do Kuźnic kosztuje 3 zł. Jeździ z PKS-u przez Aleje 3 Maja, ul. Zamoyskiego, Rondo Kuźnickie od rano (w sezonie bywają też kursy wcześniejsze). * Droga do Kuźnic jest dostępna tylko dla pojazdów uprzywilejowanych – czyli nie dla turystów 🙂 Pozostaje bus albo spacer z buta (ok. 20-30 minut z Ronda). * Bilet do TPN – 5 zł normalny, 2,50 zł ulgowy. * Proponuję odbyć wycieczkę w opisanym kierunku: wejść na Karb bardziej stromą ścieżką, czyli od strony Czarnego Stawu, a zejść łagodniejszą ścieżką do Doliny Zielonej Gąsienicowej. Wygodniej i łatwiej stromym zboczem piąć się w górę, niż schodzić i nadwyrężać kolana. * Szczyt Kościelca bywa oblegany, a że znajdujemy się blisko przepaści ze strony zarówno Czarnego, jak i Zielonego Stawu – ostrożność wskazana, wiadomo.